Lotnisko na Zanzibarze - 6 wskazówek jak przetrwać

Lotnisko na Zanzibarze - 6 wskazówek jak przetrwać

27 marca 2017
27
marca 2017

O lotnisku na Zanzibarze można napisać całą książkę. Tyle właśnie inspiracji daje kilkugodzinna styczność z tym przybytkiem podczas odwiedzin rajskiej wyspy w czasie urlopu. Lotnisko to jest istną wizytówką, utwierdzającą nas w przekonaniu, że trafiliśmy do naprawdę dzikiego kraju.

Podzielę się z Tobą kilkoma informacjami na temat tego, jak odnaleźć się w tym miejscu. Jak przeżyć zarówno przylot, jak i wylot z Zanzibaru, aby kilka godzin oczekiwania i jakieś dziwne incydenty nie popsuły wymarzonego urlopu.

1. Uzbrój się w cierpliwość

Na Zanzibarze życie toczy się wokół haseł „pole pole” oraz „hakuna matata”. Oznaczają one odpowiednio „powoli powoli” oraz „wszystko w porządku”. Jeśli byłeś kiedyś w krajach hiszpańskojęzycznych i poznałeś znaczenie stwierdzenia „maniana”, to powinieneś już być w temacie i spodziewać się co mam na myśli. Na szczęście (i na plus dla Zanzibaru) „powoli powoli” faktycznie oznacza jedynie dłuższe wykonanie jakiejś czynności, zaś „maniana”... no cóż. Tyle co „później”, ale nikt do końca nie wie kiedy to nastąpi.

Na Zanzibarze zatem nikt się nie spieszy. Czasu mają aż nadto i w najbliższej przyszłości nic tego raczej nie zmieni. Dotyczy to więc również pracy na lotnisku. To, że my jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych standardów obsługi, nie oznacza, że oni też są. Robota nie ucieknie, turysta tym bardziej, więc na pewno wszystko uda się zrobić.

Cierpliwość ma tutaj zatem największe znaczenie, bo w momencie przylotu będziesz musiał poświecić jakieś 1-3 godziny, zaś w momencie wylotu co najmniej godzinę dłużej (o ile nie opóźni się wylot). Te rozbieżności uzależnione są od wielu czynników, zaś kluczowym jest liczba samolotów obsługiwanych w tym samym momencie. Czas niby w miarę standardowy, jednakże jak weźmie się pod uwagę chaos panujący w tym miejscu oraz temperaturę na poziomie 30 stopni w blaszanym hangarze bez klimatyzacji, wówczas każda minuta zaczyna być na wagę złota.

2. Ubierz się odpowiednio

Nie chodzi mi tutaj o ciuchy Louis Vuitton, Dolce & Gabbana czy okulary Ray-ban. Chodzi mi jedynie o wygodę i odpowiednią wentylację, bo oczekiwanie na tym lotnisku naprawdę może dać się we znaki. W moim przypadku regulacja termiczna organizmu działa wyjątkowo dobrze, więc zawsze w takie podróże wybieram się w dresach. Praktycznie i wygodnie. Tylko Tajlandia, a dokładnie Bangkok nie był dobrym pomysłem na tego typu ubranie, ale to już była kwestia wilgotności, o czym pisałem w One night in Bangkok.

Wracając do tematu - Lotnisko na Zanzibarze, to stosunkowo niewielka blaszana i nieklimatyzowana puszka, gdzie w jednym momencie (w najlepszym przypadku) gnieździ się jakieś 200-300 osób (odprawa jednego samolotu). W najgorszym - ponad tysiąc. Najlepiej więc ubrać się tak, aby stanie przez średnio 2 godziny w takich warunkach nie wpłynęło negatywnie na nasz komfort. Byłem świadkiem, jak w drodze powrotnej do Polski, jeden z pasażerów ubrał się w polar i dżinsy, bo po lądowaniu w naszym kraju miały być tylko 3 stopnie. Rzecz w tym, że na lotnisku było wtedy lekko 30. Innych ciuchów nie miał, bo wsadził je już do bagażu głównego... Ujmę to tak - było mi go żal. Naprawdę. Dosłownie z niego płynęło i za bardzo nie mógł nic z tym zrobić. Co „odważniejsi” zdjęli koszulki i dumnie paradowali po lotnisku z gołymi klatami - ach ci nasi rodacy na obczyźnie!

Zatem zarówno przy przylocie na Zanzibar, jak i wylocie z tego kraju najlepiej po prostu mieć krótkie spodenki i luźną koszulkę, a w bagażu podręcznym ciuchy na zmianę (odpowiednie do warunków panujących w Polce). Opcjonalnie dresy. ;)

3. Przygotuj dolary... i kartę

Pamiętaj - za dolary w tym kraju możesz mieć wszystko. To przykre, ale tak jest. Skrajności społeczne, brak pracy i typ prowadzonej polityki wpływają na to, że dolar jest ponad wszystko. A skoro tak, to z wiadomych przyczyn sprzyja to korupcji, która na Zanzibarze (i podobno w całej Tanzanii) jest na porządku dziennym i wręcz promowana przez władze. „Promowana” to może nie do końca dobre słowo, ale rzecz w tym, że nikt tego nie zwalcza i nikt się z tym nie kryje.

Musisz się zatem nastawić, że prędzej, czy późnej dolary będziesz musiał wyciągnąć. Czy to z jakiejś potrzeby, czy to z chęci ułatwienia sobie życia i załatwienia jakichś udogodnień, czy to po prostu dla świętego spokoju (pod to podchodzi również kwestia czystej empatii i altruizmu). Tak po prostu tam jest - taka część ich „kultury”.

Teraz przykłady.

Lądujesz na Zanzibarze. Przechodzisz już cały proces na lotnisku i znajdujesz się w miejscu wydawania bagażu. Pierwsza niespodzianka. Tu nie ma żadnych taśm. Tu wszystko przynoszą i wydają ręcznie. Zatem masz trzy opcje:

  1. Cierpliwie czekasz, aż znajdą i przyniosą Twój bagaż (nie wiadomo kiedy to będzie, bo razem z Twoim przyleciało pewnie jakieś 300 innych bagaży). Uznajesz, że Ci się to należy, więc jak już go przyniosą, dziękujesz i zabierasz go ze sobą nic nie dając w zamian.
  2. Wykonujesz opcję 1, ale poświęcasz jednego symbolicznego dolara i dajesz człowiekowi, który ten bagaż dla Ciebie przytachał. Jeden dolar dla nas to naprawdę symboliczna kwota, a dla nich poza znaczną wartością materialną jest to jeszcze gest uznania.
  3. Dajesz w łapę (oczywiście symbolicznego dolara) jednemu z ludzi co targają te bagaże i prosisz, żeby przyniósł Twój bagaż w pierwszej kolejności. Jak go znajdzie możesz dać mu drugiego - up to you. Będzie mu trzeba jeszcze tylko wytłumaczyć jak ten bagaż wygląda, a to niełatwa sprawa. Zatem jak już zdecydujesz się na tę opcję, to lepiej zrób przed wylotem zdjęcie swoich walizek i pokaż mu je w telefonie.

Jeśli chodzi o mnie, to oczywiście polecam opcję 2 i sam się staram do niej stosować. Forma napiwku zawsze mile widziana, nie jest to w żaden sposób łapówka, a dodatkowo mam czyste sumienie, że nagrodziłem kogoś za jego pracę. Opcję 1 pozostawiam do Twojego własnego przemyślenia, zaś opcję 3 stanowczo odradzam. Dlaczego?

Po pierwsze i tak do hotelu jedzie się z większą liczbą osób (no chyba, że to Twoja indywidualna wycieczka, wówczas ten punkt nie obowiązuje, bo weźmiesz pewnie taksówkę), więc to czy bagaż odbierzesz na końcu czy na początku nie ma żadnego znaczenia, bo i tak będzie trzeba czekać na inne osoby. Po drugie jak zaangażujesz daną osobę w szukanie konkretnie Twojej walizki, to przestanie on przynosić inne. Skupi się tylko i wyłącznie na znalezieniu tej jednej konkretnej - bo dolar rzecz święta. Opóźni to zatem cały proces i finalnie stracą na tym wszyscy - włącznie z Tobą. Co gorsza, jeśli poza Tobą znajdzie się jeszcze kilka innych takich osób, co zapłaci za szukanie tylko swoich walizek, wówczas pracownicy w ogóle przestaną przynosić inne walizki i wszystko się opóźni.

Jak już dostaniesz swój bagaż i wyjdziesz z lotniska, od razu obejdą Ciebie tragarze, którzy złapią walizkę i będą ją chcieli zabrać do busa. To normalne. To naturalne. Tam każdy chce zarobić, bo jak już pisałem o pracę ciężko. Zatem dobrze, że w taki sposób, a nie w jakiś nielegalny. Oczywiście możesz się nie zgodzić i zabrać ją sam, ale umówmy się... niesienie, czy nawet ciągnięcie kilkunastokilowego bagażu w trzydziestostopniowym upale nie jest wcale fajne. Zatem jeśli ktoś może (i chce!) wykonać tę przysługę za Ciebie (znowu za symbolicznego dolara), to raczej warto. Korzystają na tym obydwie strony i obydwie są zadowolone.

Tyle opcjonalnych wydatków w momencie przylotu. Ten proces generalnie jest łatwiejszy. Ciekawiej się robi w momencie wylotu. Od razu uprzedzam - przygotuj sobie luzem pięć banknotów jednodolarowych (tak na wszelki wypadek), każdy oddzielnie, i każdy jakoś zmiętolony. Na całym ciągu tyle maksymalnie powinno wystarczyć, aby sprawnie wszystko obejść.

Pierwszy postój, to główna kolejka do wejścia na lotnisko (do pierwszych bramek). Jak jest odprawa tylko jednego samolotu, to pół problemu, jak jest więcej, to już masakra, bo stania na jakieś minimum pół godziny w mało komfortowych warunkach. Znajdujesz wtedy kogoś z obsługi (łatwo, bo kręcą się obok i mają odblaskowe kamizelki) i mówisz, że chcesz przejść szybciej do bramek jednocześnie sygnalizując, że to wynagrodzisz (oczywiście wszystko dyskretnie, bo muszą być pozory, pomimo, że każdy wie o co chodzi). Z poczynionych przeze mnie obserwacji i zebranych później informacji od osób, które tak właśnie uczyniły wszystko przebiega sprawnie. Pan z obsługi albo bierze wózek, wrzuca na niego bagaże i każe iść za sobą aż do bramek (każąc wszystkim innym się odsunąć), albo podchodzi do ochrony, która pilnuje kolejki i mówi, że trzeba Was do tych bramek przepuścić. Done! Oczywiście jak jest Was kilkoro, to tego symbolicznego dolara dajcie per osoba.

Drugi postój, to już sama odprawa i przydzielanie miejsc w samolotach. Tam już jest w pełni wolna amerykanka. Z niczym się nie szczypią. Podchodzą do Ciebie pracownicy obsługi i wprost mówią, że kolejka duża i trochę postoisz. No chyba, że dasz im 10 USD za osobę, to wtedy coś na to poradzą. Oczywiście nie dajesz. Po pierwsze to bezczelne, a po drugie za drogo. ;) Rozglądasz się za innym człowiekiem z obsługi (najlepiej takim stojącym przy wadze do bagażu) i mówisz mu, że chcesz się odprawić i trzeba zważyć bagaż. Dajesz mu dolara (standardowo dyskretnie) i jakoś dziwnym trafem Twój bagaż już jest przy wagach i każą Ci szybciej przejść do odprawy.

Jesteś już przy stoisku z odprawą. W rozwiniętych krajach wygląda to prosto - dajesz paszport, mówisz jakie chciałbyś miejsce, jest szybkie sprawdzenie w komputerze i dostajesz kartę pokładową. Na lotnisku na Zanzibarze jest inaczej. Przede wszystkim tutaj nie mają komputerów. Tutaj wszystko robi się ręcznie, a więc i rozkład samolotu wydrukowany jest na kartce, a na nim ręcznie zakreślane są zajęte miejsca. Serio! Tak jest jeszcze na świecie.

Wszystko więc zależy od widzimisię osoby przydzielającej miejsce, Twojego nastawienia i, jak to oni wprost określają, „tego, jak wzajemnie możemy sobie pomóc”. To nic innego jak sygnał, że znajdą dla Ciebie dogodne miejsce (o ile nie zostało już zajęte), ale za dodatkową opłatą. Mówią też wprost, żeby banknoty wsadzić do paszportu, co by było „dyskretnie” (ah ta hipokryzja!). Tak więc w paszporcie dajesz po jednym dolarze za każdego uczestnika podróży i mówisz jakie chcesz miejsca. Mija moment i wszystko załatwione. Kolejne wąskie gardło minięte.

Ostatni z postojów. Również dość długi - około 20-30 minut bez żadnej wentylacji (środek obiektu). Jest to kolejka do kolejnych bramek i prześwietlenia bagażu. Możesz normalnie stać, a możesz ponownie znaleźć kogoś z obsługi i „zapytać”, czy można jakoś szybciej. Oczywiście, że można! Kolejny zwinięty banknot i George Washington sprawia, że znajdziesz się przy bramkach. George to dobry prezydent - na Zanzibarze go lubią. Dużo może - ma wpływy.

Tyle jeśli chodzi o opcjonalne wydatki na lotnisku. Niezależenie od tego jakie masz podejście, kręgosłup moralny i jaką drogę wybierzesz, kilka jednodolarówek zawsze miej przy sobie, bo nigdy nie wiadomo na kogo i z jakim humorem trafisz. Np. ważenie bagażu. Mogą przymknąć na to oko, a mogą wyjątkowo dokładnie sprawdzać, czy przypadkiem nie przekracza on dopuszczalnej wagi. I tak, w przypadku jakichkolwiek wątpliwości jeden banknot powoduje, że jakoś jednak problemów nie ma. Pamiętaj, że u nich korupcja jest czymś normalnym i niektórzy są nią tak przesiąknięci, że na siłę mogą wynajdować problemy, aby wyciągnąć należytą zapłatę. Lepiej być na to przygotowanym. Wartość banknotu nie ma znaczenia - chodzi o zasadę i pozory. Stąd te zmiętolone jednodolarówki, bo oni nie mogą się z tym obnosić, sprawdzać czy przyglądać, więc bez patrzenia od razu chowają do kieszeni.

Z wydatków obowiązkowych jest jedna pozycja, o której nie do końca uprzedzą Ciebie w biurze podróży, a musisz wiedzieć. Zakup wizy. Jej koszt to 50 USD (dla Polaków) i właściwie tyle wiadomo o tym w Polsce. Na miejscu dowiesz się jednak jeszcze, że trzeba za nią zapłacić kartą płatniczą, a nie gotówką. Znaczy się gotówką też można, ale tego nie lubią, więc proces może potrwać nieco dłużej. Nie chcą, nie lubią, więc będą utrudniać na wszystkie możliwe sposoby. Zatem lepiej mieć kartę płatniczą i ma się święty spokój.

4. Opracuj plan

Dużo odnośnie planowania napisałem już w punkcie powyżej, przy okazji przechodzenia przez poszczególne wąskie gardła, więc tutaj jedynie do nich nawiążę. Tak jak wspomniałem, na lotnisku na Zanzibarze nie ma komputerów. A nawet jak są, to z nich nie korzystają. Wszystko ręcznie, bo każdy musi mieć zajęcie. W związku z tym wszystko trwa dłużej. Można postarać się to nieco zoptymalizować odpowiednio zaplanowanymi działaniami.

Przylot

Jak już pisałem, na Zanzibarze potrzebna jest wiza. Aby ją otrzymać to po pierwsze trzeba wypełnić odpowiedni kwitek, a po drugie stanąć w kolejce do kasy, w której trzeba wnieść opłatę. Dopiero po tej procedurze można przejść do kontroli. Jak się domyślacie - jeden samolot, to około 300 ludzi. Zatem niezależnie od tego czy wyląduje tylko jeden samolot czy więcej - minimum 300 osób będzie musiało się ustawić do tych wszystkich kolejek. A jak mają źle wypełnione kwitki, lub chcą płacić gotówką, to stanie w kolejkach dodatkowo się wydłuży.

Pierwszy element optymalizacji, to wypełnienie wniosku wizowego w samolocie. Z tym nie będzie problemu, bo stewardessy rozdają je przed lądowaniem, a w gazetce przewoźnika znajdującej się na pokładzie, powinien być wzór jak ten wniosek wypełnić. Bez wzoru też nie powinno być problemu, bo dokument raczej zrozumiały. Drugi element pozwalający uniknąć stania w długiej kolejce uzależniony jest od jednej kluczowej decyzji, którą będziesz musiał podjąć w samolocie tuż przy wylądowaniu. Brzmi ona „czy wychodzę z samolotu jako pierwszy, czy jako ostatni?”. Ja zazwyczaj (i tak też było tym razem) wychodzę ostatni i to z wielu różnych przyczyn - przede wszystkim uważam za bezsensowne stanie w samolocie razem z innymi pasażerami i tłoczenie się do wyjścia, kiedy jeszcze nawet nie otworzono drzwi. Po drugie lepiej być w klimatyzowanym samolocie, niż czekać na innych pasażerów w stłoczonym i gorącym autokarze. Poza tym i tak wszyscy idziemy w jedno miejsce.

Jednakże na Zanzibarze, gdybym miał na niego jeszcze raz polecieć, postąpiłbym inaczej - i Tobie też to radzę. Szczególnie, jeśli będziesz siedział w przedniej lub tylnej części samolotu, tj. blisko wyjścia. Tam nie ma jednego dużego autokaru, tylko jeździ kilka mniejszych busów. Oznacza to, że ludzie nie tłoczą się w nich oczekując na pozostałe osoby. Po drugie - ten kto pierwszy opuści samolot i wejdzie do busa, ten pierwszy znajdzie się w hali lotniska, a więc i w kolejce do opłaty za wizę (a ta kolejka to naprawdę zło...).

Jeśli podróżujesz z kimś (a tak zakładam), to zawsze się rozdzielajcie. Jedna osoba do kolejki, a druga w tym czasie wypełnia niezbędne dokumenty (gdyby z jakichś przyczyn nie udało się w samolocie). Jak już jesteś blisko kasy, do której oczywiście podchodzisz z kartą płatniczą, wówczas druga osoba staje do kolejki, gdzie będzie kontrola paszportowa (ta idzie znacznie sprawniej). Dołączasz do niej z potwierdzeniem zapłaty za wizę i wspólnie się odprawiacie. Kolejnym krokiem jest już tylko odebranie bagażu, co również dokładnie opisałem w poprzednim punkcie.

Wylot

Tu przygoda zaczyna się w momencie wyjścia z busa, który przywiózł Ciebie na lotnisko. Jeśli w tym samym momencie przyjeżdża kilka busów (a najczęściej tak jest), to najlepszą opcją znowu jest się rozdzielić. Jedna osoba idzie do kolejki (tej pierwszej jeszcze przed wejściem na lotnisko, gdzie jest pierwsza kontrola bagażu), a druga czeka na wyładowanie bagaży z busa i dołącza z nimi później do kolejki. I teraz - możecie stać jak należy w kolejce (jak to każdy ma w zwyczaju w cywilizowanych krajach), albo możecie dostosować się do panujących na tym lotnisku zwyczajów i zastosować się do opcji opisanych w poprzednim punkcie.

Jedna ważna na tym etapie rzecz. Przy tych pierwszych bramkach i kontroli bagażu NIE musisz pozbywać się płynów. To tylko wstępna kontrola, a nie ta docelowa przed wejściem na pokład. Niestety dużo osób sądzi inaczej i pozbawia się pełnych butelek już w tym miejscu (a później chce się pić).

Jak już dojdziecie do stanowisk odprawy warto wiedzieć jedną rzecz - rozkład samolotu wydrukowany jest na kartce, a na nim ręcznie zakreślane są zajęte miejsca i nie ma wspólnego systemy komputerowego, który by cokolwiek blokował i rezerwował. Skoro tak, to działa dosłownie zasada - kto pierwszy, ten lepszy. A zatem ten kto zna układ samolotu i numery poszczególnych miejsc, ten jest wygrany. Ja znałem - spisałem sobie kluczowe miejsca w drodze z Polski na Zanzibar. Tobie też to radzę, bo lot trwa około 9 godzin i dobre miejsce jest na wagę złota. Wiedziałem, które mają więcej miejsca na nogi, które są szersze i które są tylko po dwa w rzędzie. Dałem więc Pani kartkę z zapisanymi miejscami, które byśmy chcieli - najprostsze rozwiązanie, bo niweluje błędy i daje dużo opcji na wypadek, gdyby coś z interesującej mnie puli było już zajęte. Sprawdzona metoda i prawie zawsze działa.

Po oddaniu bagażu i otrzymaniu kart pokładowych, pozostaje jeszcze odprawa paszportowa. Procedura identyczna jak w momencie przylotu, więc trwa stosunkowo krótko. Później należy ustawić się w kolejce do prześwietlenia bagażu podręcznego i bramek. Na tym etapie trzeba już pozbyć się płynów. Po przejściu przez bramkę, trafiamy na halę odlotów. Hala, to mocne słowo, bo całe to miejsce jest wielkości może dwóch-trzech gate’ów na lotnisku Chopina w Warszawie.

Domyślasz się już pewnie, że przy równoległej odprawie dwóch samolotów panuje tam ścisk, jest niedobór krzesełek i innych miejsc siedzących, a przede wszystkim jest duszno. To co w tym momencie proponuję, to pójść do sklepu. W tym miejscu jest tylko jeden. Właściwie to na całym lotnisku jest chyba tylko jeden. I jest to też jedyne miejsce, w którym jest... klimatyzacja! Można się schłodzić, przeglądając pamiątki. Można też kupić wodę, ale jako ciekawostkę dodam, że nie mają tam lodówki, więc będzie ciepła. Wired.

5. Uważaj co i jak pakujesz

Krótki punkt, ale pomocny. Dwie kluczowe kwestie. Pierwsza to samo rozłożenie ciężaru. Pamiętaj, że bagaże można ważyć zbiorczo na parę. Limit jest 20kg na osobę (i zwracają na to uwagę, ale z lekką tolerancją), więc jeśli w jednym jest 24kg, a w drugim 16-17kg, to nikt nie powinien robić z tego problemu (zupełnie inaczej jest w Tajlandii). A jak będzie, to 1 USD załatwi sprawę, bo to będzie problem dla zasady, a nie z uwagi na przepisy. Uprzedzam jedynie, aby nie wpadać w panikę i nie przepakowywać rzeczy na lotnisku, aby wyrównać wagę do 20kg w obydwu walizkach. Dodatkowo nie ważą bagaży podręcznych, więc tutaj też można dorzucić 2-3 kg więcej (limit jest 5kg).

Druga kwestia, to przewożenie muszli i kamieni z Zanzibaru. Niby coś tam można, a czegoś nie można. W UE i w Polsce jest to w miarę normalnie opisane - są informacje o konkretnych gatunkach muszli, ich wielkości itd. itp., więc jeszcze jakoś można się domyślić o co chodzi. W Tanzanii i na Zanzibarze trudno doszukać się jakiegoś formalnego dokumentu, który by to precyzował, więc generalnie opinia należy do straży granicznej. A jak wiadomo, w kraju w którym korupcja jest codziennością - w takim przypadku, jak to się mówi „na dwoje babka wróżyła”. Decyzja i widzimisię strażnika będzie tą finalną. Jak uzna, że coś jest nielegalne, to będzie mógł zatrzymać osobę na kilka godzin w celu wyjaśnienia sprawy. I nawet jak okaże się, że wszystko było OK, to samolot niestety już sobie odleci.

Nie wiem jak to jest w praktyce, ale wiem z opowiadań osób mieszkających i pracujących w Tanzanii i na Zanzibarze, że ogólnie władze pilnują, aby nie wywozić takich rzeczy z ich kraju. Niestety, ale podchodzi to nie tylko pod przemyt, ale również pod okradanie państwa z jego dóbr naturalnych.

6. Obserwuj otoczenie

Wskazówka raczej mało istotna jeśli chodzi o optymalizację poświęconego czasu i energii na lotnisku, ale ma swoje zalety. W moim przypadku aż trzy, bo właśnie dzięki temu zebrałem materiał na ten wpis (to ta trzecia). Pierwsza to taka, że naprawdę można sobie poprawić humor obserwując ten nieład i chaos oraz tę wszelką kombinatorykę uprawianą zarówno przez obsługę lotniska, jak i turystów próbujących się na nim odnaleźć.

Druga zaś może usprawnić przejście przez niektóre wąskie gardła, aby szybciej dostać się do ostatniego etapu „oczekiwania”. Niby nic, bo dalej czeka się na pozostałych pasażerów, ale jak ktoś nie lubi stać w tłumie nerwowych, spoconych i niekoniecznie dobrze pachnących z tego powodu osób, to takie szybsze skoki mogą być ratunkiem dla naszego powonienia oraz komfortu psychicznego. Poza tym, pierwsi na końcu tejże przeprawy (szczególnie w dniu odlotu) mają większą szansę na skorzystanie z pewnych „udogodnień” - np. znaleźć jeszcze wolne krzesełka, których jest niewiele, czy też miejsce (nawet stojące) przy drzwiach wyjściowych, aby mieć dostęp do świeżego powietrza).

Na koniec ciekawostka. Lotnisko na Zanzibarze ma zostać wzbogacone o nowy terminal. Duży, nowoczesny, skomputeryzowany, zmechanizowany i klimatyzowany. W ogóle perełka na miarę Zachodu. Jest już w trakcie budowy. Jest w trakcie budowy już od jakiegoś czasu i podobno potrwa to jeszcze dobre 10 lat. Albo i więcej. Dlaczego? Bo nikomu nie jest na rękę, aby został on skończony. No może tylko turystom. Bo zastanów się - co się stanie z tymi wszystkimi ludźmi, którzy obecnie tam pracują i kombinują jak zdobyć kolejnego dolara...

Inne wpisy
14 dni w Meksyku – cz.3
13
kwietnia 2015
14 dni w Meksyku – cz.3
Jak wspierać dzieci wysoko wrażliwe
19
stycznia 2024
Jak wspierać dzieci wysoko wrażliwe