Idąc do kina na spontanie nie sądziłem, że trafię na prawdziwą perełkę. Perełkę, bo jak inaczej nazwać film, w którym cały czas coś się dzieje, ma gwiazdorską obsadę, widzom uśmiech z buzi nie schodzi i dodatkowo zaczyna się od muzyki Dire Straits - Money for nothing.
Naprawdę - ubawiłem się dobrze. Dwie godziny rozrywki i to jeszcze za 14 zł - dawno tak tanio w kinie nie byłem (normalnie przerzucę się na środy). Pisałem już wcześniej, że mało kiedy chodzę do kina, bo teraz o dobry film dość trudno, a i ceny są nieadekwatne do ich jakości.
Teraz nie planowałem wyjść - wyszło tak jakoś niespodziewanie. Brat mnie wyciągnął. Nie wiedzieliśmy na co się wybrać, więc zobaczyliśmy szybko zwiastun filmu, do którego czasowo było najbliżej i niewiele myśląc podjęliśmy decyzję, głównie sugerując się obsadą.
A było kim się sugerować: Colin Firth (uwielbiam tego gościa, jego akcent, grę aktorską, wszystko), Samuel L. Jackson (dawno go w żadnej ciekawej produkcji nie widziałem) oraz Michale Caine.
Tak więc zdecydowaliśmy się na Kingsman: Tajne służby.
Powiem krótko - pastisz pierwsza klasa. Jeśli ktoś lubi tego typu gatunek, to nie będzie się nudził. Wyobraźcie sobie połączenie Bonda, Aniołków Charliego, Astina Powersa, Kill Billa w jednym. Do tego nutka typowego angielskiego humoru, świetna muzyka oraz duża dawka przecudnego brytyjskiego akcentu. Po prostu koktajl pierwsza klasa. Albo prościej - wyobraźcie sobie Bonda w reżyserii Quentina Tarantino...
Tak właśnie! Teraz już wiecie o czym piszę. Dawno tak zadowolony z sali kinowej nie wyszedłem. ;)
Colin Firth oczywiście w swoim najlepszym image - dżentelmena z najwyższych sfer. Samuel L. Jackson zagrał po prostu, szukam słowa - zajebiście. Sama fabuła i scenariusz miała więcej Bonda w sobie, niż jakikolwiek z nowych Bondów - aż mi się łezka w oku zakręciła, kiedy przypomniały mi się ekranizacje z lat `80 czy `90. Do tego ten specyficzny humor spowodował, że film w mojej ocenie naprawdę się udał.
Nie przypominam sobie innej, podobnej jakościowo produkcji w tym stylu, która ukazałaby się w ostatnich latach w kinie. Najlepszym chyba na to świadectwem była atmosfera na sali, gdzie albo cały czas ktoś albo się śmiał, albo reagował w stylu „WTF?”, w całkowicie pozytywnym ujęciu tego zwrotu okazującym zarazem niedowierzanie, wątpliwość, zachwyt i zdziwienie wobec tego na co wpadł reżyser i jak to przedstawił w swoim filmie.
Naprawdę polecam ten film. Odmóżdżacz pierwsza klasa i z takim nastawieniem trzeba go oglądać oraz oceniać. Jak przerysowaną komedię kryminalną z jeszcze bardziej przerysowanym filmem akcji. W mojej dziesięciostopniowej skali dostaje mocne 8, albo i 9 - bo splusował na wielu płaszczyznach, a w głównej mierze w zapewnieniu dobrej rozrywki.
I jeszcze standardowo zwiastun, po którym zdecydowaliśmy się wybrać do kina (bez dodatkowego czytania opisu, recenzji, czy czegokolwiek innego).
P.s. Po tym wszystkim muszę sobie zamówić dwurzędowy garnitur.